Stosowanie niedozwolonego antybiotyku w hodowli świń ? taki zarzut usłyszała Ewa N., zajmująca się hodowlą świń w Wielkopolsce, która zasiadła na ławie oskarżonych poznańskiego sądu.
Kobiecie grożą 2 lata pozbawienia wolności oraz bankructwo. Sęk w tym, że to ona powiadomiła inspekcję weterynaryjną o podejrzeniach związanych z nielegalnymi praktykami pracowników mięsnej korporacji, z którą współpracowała.
Pani Ewa nawiązała kooperację z jedną firm w ramach tzw. tuczu nakładczego. Polega on na tym, że firma dostarcza do gospodarstwa prosięta (zazwyczaj importowane z Niemiec lub Danii) oraz karmę. Stadem opiekuję się firmowy weterynarz, a zadaniem rolnika jest praca przy świniach, doglądanie ich oraz karmienie. Kiedy tuczniki trafią do rzeźni, rolnik otrzymuje wynagrodzenie ? zazwyczaj 40-50 zł od sztuki.
Z relacji rolniczki wynika, że do gospodarstwa często trafiały chore zwierzęta. Zadaniem Pani Ewy było podawanie im paszy i leków, które zapewniała zlecająca tucz firma. Jak twierdzi kobieta, dostawca karmy podczas dostaw zostawiał w gospodarstwie płyny i nieoznakowane proszki. Twierdził, że to zakwaszacz, który podany wraz z wodą, pomoże świniom na biegunkę.
Kobieta poinformowała, że mimo szczegółowego stosowania się do zaleceń, zwierzęta charakteryzowały się dużą śmiertelnością. Podejrzenia kobiety wzbudził także fakt, że na ubój odbierano zarówno zdrowe, jak i chore zwierzęta ? niektóre nie miały siły, aby wejść na samochód. Wówczas rolniczka postanowiła poinformować o sprawie służby weterynaryjne.
Kontrola gospodarstwa wykazała, że świnie były ratowane norfloksacyną, czyli antybiotykiem, który w Polsce nie jest dopuszczony w leczeniu świń.
Organizator tuczu odparł wszelkie zarzuty, twierdząc że nigdy nie stosował zakazanych środków. Z dokumentów wynika natomiast, że w momencie dostawy i wyjazdu z gospodarstwa zwierzęta były zdrowe. Dostawca paszy i leków nie jest z kolei pracownikiem firmy, więc ta nie ponosi odpowiedzialności za jego działania.
Pani Ewie przedstawiono z kolei zarzuty naruszenia prawa farmaceutycznego, a śledczy twierdzą, że to właściciel gospodarstwa odpowiada ostatecznie za to, co jest podawane zwierzętom. 11 września odbyła się pierwsza rozprawa rolniczki. Kolejna jest planowana w październiku.
? Czuję się niewinna. W całej sprawie jestem tylko pionkiem, przypadkową osobą, której zlecano tuczenie świń. Chociaż sama ujawniłam podejrzane praktyki, chcą zrzucić na mnie całą odpowiedzialność ? powiedziała Pani Ewa w rozmowie z Wirtualną Polską.
Okazuje się, że Pani Ewa otrzymała także rachunek opiewający na 100 tys. zł za padłe zwierzęta, które współpracuja firma powierzyła jej do tuczenia.
Wirtualna Polska
wygląda na to, że rozegrali ją mafijnie.
Tak wygląda państwo pis, partii która nie nadaje się do niczego poza rozdawaniem pieniędzy wypracowanych przez poprzedników.